Kiedy pojawiła się w Warszawie idea bibliotek plenerowych, pomyślałam sobie, że to może być fajny sposób na anonimową wymianę domowych księgozbiorów. Powstawały liczne półki w knajpach, ale i szafki w terenie, zazwyczaj kosztujące krocie (z publicznych pieniędzy). I co. I pstro, bo w Polsce kultura książki nie uwzględnia takich fanaberii. I wydaje mi się, że zmarnowano na to kupę pieniędzy, a teraz puste szafki robią za magazyn na małpkę menelowi, lub dogorywają w nich jakieś socjalistyczne bzdety, które nadają się głównie na podpałkę. W sumie bardzo wymowne. Nie da się zmusić społeczeństwa do pewnego z góry narzuconego schematu rozwoju. Można pewne rzeczy proponować, ale wciskanie na siłę rodzi tylko bunt, a w najlepszym razie wzruszenie ramionami. I w sumie szkoda, że książki nie pozostały tam, gdzie w naszej kulturze się ich szuka.
Za koszt poniższej szafki zaopatrzono by niejedną bibliotekę w wiele czytelniczych nowości.
3 komentarze:
Mam przeciwne zdanie. Sporo zostawiam i sporo biorę. Dziś tylko: "Wędrówki po Mazowszu" (L. Hertz, mnóstwo zdjęć), "Rody Warszawskie" Budrewicza.
U mnie funkcjonuje półka, która mieści się na skrzynkach na listy, ale popyt przewyższa na tej półce podaż :)
U nas jest półka w bibliotece i to jest właściwa forma, bo odwiedzają ją ludzie związani z czytelnictwem. :)
Prześlij komentarz