Aktualności

Blog jest aktualizowany rzadko, ponieważ nieczęsto bywam w Warszawie. Ale czasem coś wrzucę.

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

=== CXXX Akcja Gtwb - Literackie Inspiracje ===

Moja rodzina od kilku pokoleń związana jest z Warszawą. Można powiedzieć, że większość rodziny mieszkała w Warszawie lub okolicy jeszcze przed I wojną światową (chodzi o obszar dzisiejszej Warszawy, bo np. część rodziny mam z Pragi, która długo do stolicy nie była zaliczana), a niektórzy to nawet u schyłku XVII wieku (okolica dzisiejszych Powązek i Bielan). Do Warszawy i jej opłotek pod koniec XIX wieku ściągnęły tabuny ludzi z okazji tego, że na wsi bardzo dużo dzieci dożyło dorosłości, a na roli nie było dla nich miejsca, dwa że w mieście po prostu można było nieźle zarabiać w fabrykach, a to na służbie, a to w handlu. W zasadzie kompletnie nieopodatkowanym, jeśli chodzi o handel drobny. I tak na Placu za Żelazną Bramą handlowała moja praprababcia Medzia (Matylda), po której odziedziczyłam DNA mitochondrialne, czyli jest to moja linia matczyna, wywodząca się z okolic Pułtuska (parafia Gzy, rejon Nowych Lipnik i okolicy). W ogóle uważam, że jestem bardzo do niej podobna, tylko kolor oczu mam inny (szarozielony, a nie piwny).


Moja mama zwykła mawiać, że kłócę się jak stara przekupa, na co ja zawsze odpyskowywałam, że w końcu moja praprababka była przekupką, handlarką kwiatami z bibuły, więc wszystko jest w należytym porządku. ;) Praprababcia mieszkała przy ulicy Senatorskiej, blisko Placu Teatralnego, więc daleko do pracy nie miała. A moja prababcia Ircia, jej pierworodna córka, mieszkała potem przy Ogrodowej, więc też niezbyt daleko. Prababcia Ircia nie musiała pracować, bo jej mąż był taksówkarzem i na tyle dużo zarabiał, że prababcia mogła w spokoju wychowywać babcię i zajmować się domem. Ale jako młoda dziewczyna pracowała na służbie jako tak zwana "Andzia od wszystkiego".


Jakież było moje zdziwienie, gdy jakiś czas temu Tomi znalazł felieton Wiecha o tym, jak jeden jegomość tamże, na placu za Żelazną Bramą, gdzie moja praprababka Medzia handlowała bibułowymi kwiatkami, takież właśnie kupił i miał przygodę z tragarzem. A może u mojej praprababki kwiaty kupował? Wiech lubił swoje felietony opierać na kronikach policyjnych (moja praprababka była niewinna!), to i może w jakiś sposób, jako trzecioplanowa postać, była świadkiem tego wydarzenia. Poniżej jak o tym stało w felietonie (po kliknięciu w fotkę powinno się powiększyć):


https://lh3.googleusercontent.com/8JLAth-N5PJuuSfCysjDek1U7NN6J820VbMfib4ROOsiBg1W0QQinOfTPgyNj_Vn1yVWDjdKQbqbsktHmAk=s1024

W tamtych czasach też ludzie mieli problem z handlem w niedzielę, ale tym razem obrywało się Żydom, bo oni mieli dzień święty w sobotę, a niedziela dla nich to był nasz poniedziałek. No i oczywiście ktoś musiał z tego powodu bóldupić. ;)


4 komentarze:

meteor2017 pisze...

Jak było, tak było, ale dla nas przecież jest oczywiste że te kwiatki były kupione u babci Medzi, nieprawdaż?

Jeszcze w którymś felietonie (też przedwojennym, sądowym), trafiłem na kwiaty z bibułki, tylko że już nie na placu za Żelazną Bramą... tam ktoś z takimi kwiatami jechał tramwajem, był podany numer, więc można sprawdzić skąd jechał. Tyle że teraz nie pamiętam w którym tomie był ten felieton.

Er pisze...

fajny korzeń.

lavinka pisze...

A to ułamek rodziny, jeszcze nawet nie zaczęłam grzebać w genealogii babki ze strony ojca, która ponoć miała jakieś tfu szlacheckie spowinowacenie. ;)

lavinka pisze...

Niewykluczone, bo prapra miała talent. Zapomniałam napisać, że część kwiatów z bibuły jej produkcji kurzyło się za życia prababci jeszcze zanim poszłam do szkoły. Takie jakby różyczki, czy coś.

Prześlij komentarz